"Forbes" o szansach Krakowa, Wroclawia, Poznania
Brazylijskie Florianópolis, indyjski Madras, chińskie Hangzhou. A pomiędzy nimi Kraków. Czy miasta średniej wielkości wygrają z topowymi aglomeracjami świata? "Forbes" przekonuje, że mają dużą szansę
Nowy Jork ma większy PKB niż cała Hiszpania, a do Hongkongu przyjeżdża co roku więcej turystów niż do całych Indii. Ale już teraz wyraźnie słabnie siła, z jaką wielkie aglomeracje Ameryki, Europy i Azji deklasują konkurencję wśród miast, państw czy regionów. Przy tym jednak trudno przewidzieć, jakie konkretnie mniejsze miasta zaczną się liczyć w światowym wyścigu o prestiż i inwestycje. Tak w skrócie można opisać wnioski płynące z nowego raportu o miastach XXI wieku sporządzonego przez międzynarodową firmę konsultingową McKinsey & Company oraz diagnoz światowej sławy socjologów i ekspertów stosunków międzynarodowych z Parag Khanną na czele.
Czerwcowy numer polskiej edycji miesięcznika "Forbes" przybliża te zagadnienia w artykule o rodzącym się na naszych oczach buncie największych polskich miast wobec polityki rządu. Prezydenci Wrocławia, Krakowa i Poznania otwarcie protestują przeciw posunięciom rządu nakazującego samorządom większą dyscyplinę w wydawaniu pieniędzy i ograniczaniu zadłużenia. Władze wspomnianych miast tłumaczą, że długi (w przypadku rekordzisty - Krakowa - bliskie 60 proc. rocznych dochodów budżetu) przeznaczane są na inwestycje w infrastrukturę i przestrzeń publiczną na niespotykaną dotąd skalę. Każde ze wspomnianych miast nie tylko rywalizuje z innymi na polskim podwórku, ale czuje też na plecach oddech konkurentów z zagranicy: Pragi, Wiednia, Berlina.
Emancypacja zarządzających miastami od centralnych decydentów nie jest jednak niczym nowym. Do Polski dociera światowy trend, który politykom na szczytach lokalnej władzy w miastach nakazuje powściągnąć swe polityczne ambicje na skalę kraju, a skupić się na przynoszących realne efekty działaniu i zarządzaniu coraz większymi zasobami finansowymi swoich miast. "Forbes" przywołuje tu przykład choćby miliardera Michaela Bloomberga, który o fotel burmistrza Nowego Jorku walczył jako kandydat Republikanów, ale o trzecią kadencję już jako niezależny, skupiając swe wysiłki wyłącznie na nowojorskiej aglomeracji. - Prezydenci czy burmistrzowie to realna władza w odróżnieniu od np. posłów, których działalność w 90 proc. polega na podnoszeniu w głosowaniu ręki, kiedy im kierownictwo każe - przekonywał w Świdnicy Majchrowski.
Globalny trend wybijania się coraz to nowych miast na niezależność widać w analizie McKinsey & Company na przykładzie takich organizmów jak Florianópolis (400-tysięczny nadmorski kurort, jedno z najbogatszych miast Brazylii, niezwykle czyste i bezpieczne), indyjskiego Chennai (znane powszechnie jako Madras, z umiejętnie wykorzystywaną postkolonialną przeszłością i niezwykle mocnym sektorem outsourcingu IT), Hangzhou u ujścia Wielkiego Kanału do Morza Wschodniochińskiego (miasto o jednej z najwyższych w Chinach dynamice rozwoju, doskonale łączące ponad 2 tys. lat historii z kulturalno-naukowym wizerunkiem). Właśnie takie średniej wielkości organizmy miejskie w odróżnieniu od wypromowanych już i goniących własny ogon wielkich aglomeracji (megalopolis) mają szansę w ciągu najbliższych 15 lat wytworzyć nawet 40 proc. światowego PKB. I w tym właśnie powinno się upatrywać wielką szansę dla polskich miast, m.in. Krakowa.
Komponuje się to wyraźnie z popularnym poglądem lansowanym m.in. przez Parag Khannę o rychłym końcu tzw. państw narodowych, których znaczenie będzie maleć w konfrontacji z globalnym biznesem, przenikaniem się społeczeństw, dialogiem międzykulturowym, wreszcie czasami względnego pokoju. - Na geopolitycznym rynku, który pozostaje w mocy, zaroiło się od nowych graczy. Same państwa nie znikły, ale o władzę rywalizuje teraz o wiele więcej aktorów na poziomach powyżej i poniżej państwa - przekonuje Khanna.