Kultura rozwiń menu
Serwis używa plików cookies zgodnie z polityką prywatności pozostając w serwisie akceptują Państwo te warunki
Adres: ul.Szeroka 16, Kraków
  • Data:

    2015-10-03 - 2015-10-30

3 października o godz. 17.00 Staromiejskie Centrum Kultury Młodzieży zaprasza na wernisaż wystawy malarstwa Małgorzaty Lochner i Małgorzaty Flisek „Gosia - Gosia", który będzie mieć miejsce w synagodze Popiera przy ulicy Szerokiej w Krakowie.
Wydarzenie to jest pierwszym spotkaniem z cyklu "Szeroka po latach" i wpisuje się w obchody 50-lecia istnienia Staromiejskiego Centrum Kultury Młodzieży. Cykl prezentować będzie sylwetki wychowanków i nauczycieli, którzy związali się z naszą placówką w ciągu tych lat.
W programie wernisażu znajdzie się mini recital. Wystąpią Amelia Lochner – skrzypce, Sebastian Lochner – fortepian, Piotr Lochner – saksofon, Weronika Flisek – obój oraz Jakub Flisek - fortepian.
Wystawa czynna od 3 do 30 października od poniedziałku do piątku, w godz. 12.00-18.00 SCKM, ul. Szeroka 16

50-lecie SCKM, które w przyszłym roku będziemy obchodzić, stanowi świetną okazję do zaprezentowania twórczości wielu artystów, którzy swe pierwsze kroki stawiali w naszej placówce, w zaadoptowanej na pracownię plastyczną dawnej XVII wiecznej synagodze Wolfa Poppera. Ta świątynia schowana za trójdzielną kutą bramą, odgrodzona od pierzei ulicy niewielkim podwórkiem - dziedzińcem przechodziła niezwykłe koleje losu. Przez wieki była obiektem kultu religijnego, wywiezienie wystroju synagogi do Palestyny przed wybuchem II wojny światowej spowodowało, że bożnica straciła religijny charakter, a w czasie wojennej zawieruchy stała pusta i zapomniana. Po wojnie przeszła gruntowną konserwację, ale także niezbyt fortunne remonty i adaptacje. Decyzją władz przeznaczona na początku lat 70. na działalność oświatową stała się częścią MDK przy ul Józefa 12. i z górą 40 służy lat jako pracownia plastyczna i galeria. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że budynek należąc formalnie do Krakowskiej Gminy Wyznaniowej, dzięki życzliwości poprzedniego i obecnego prezesa pana Jakubowicza, wrósł w kulturalny pejzaż Krakowa i jest przykładem harmonijnej współpracy między instytucjami i szeroko rozumianego mecenatu.
Przez te lata przewinęło się wielu uczniów; jak to w życiu bywa, dla jednych wizyty na Szerokiej pozostały tylko przelotną przygodą ze sztuką, dla wielu innych właśnie tu odbywał się start na studia, i tu rozpoczynała się twórcza droga trwająca nieprzerwanie do chwili obecnej. Ów duch miejsca okazał się na tyle silnym, że zadzierzgnięte znajomości przetrwały do dziś, zawiązały się przyjaźnie na dobre i na złe, a w kilku wypadkach nawet zaowocowały związkami małżeńskimi.
Cykl spotkań z byłymi uczniami (ale także nauczycielami) rozpoczynamy wystawą Małgosi Francuz - Flisek i Małgosi Górnisiewicz - Locher. To osoby, które poznały się na Szerokiej, na pięterku, gdzie odbierały pierwsze wtajemniczenia w dziedzinie sztuki. Zawarta wtedy znajomość, utrwaliła się podczas studiów, wspólne zainteresowania, podobny temperament i usposobienie przekuły się w przyjaźń, która trwa do dziś. Nie oznacza to oczywiście, że droga twórcza i owoce ich prac są jednakowe. Małgosia Flisek studiowała na wydziale malarstwa, a dyplom obroniła na kierunku tkaniny artystycznej w pracowni prof. Ryszarda Kwietnia, z kolei Małgosia Locher ukończyła wydział grafiki, a dyplom obroniła w pracowni rysunku u prof. Jacka Gaja, zaś aneks z malarstwa u prof. Zbysława Maciejewskiego. U obu artystek zatem twórczość przebiega dwutorowo u jednej malarstwo i tkanina, u drugiej grafika i malarstwo. Ale od czasów „Szerokiej" na drogę sztuki wstępowały zawsze zgodnie razem. Nie wystarczały im studia, szlifowanie martwych natur i studiowanie aktów. Urzekał ich przede wszystkim pejzaż, więc organizowały wspólne wypady w Beskidy lub na Podhale w poszukiwaniu motywów do malowania. Mieszkając w wynajmowanych chałupach, nierzadko w spartańskich warunkach m.in. w Łoniowej, Mszanie Górnej, Niedźwiedzy, Złotej, Lubomierzu gdzie bliski, wręcz bezpośredni kontakt z przyrodą był dla nich najcenniejszym źródłem inspiracji i twórczego pobudzenia. Interesowało je dosłownie wszystko co można znaleźć w pejzażu: leśne polany i gospodarskie obejścia, zagajniki i ogrodowe chaszcze, knieje i dąbrowy oraz warzywne rabaty; raz pojawiały się szerokie wszechogarniające spojrzenia, innym razem pochylały się w skupieniu nad kępą traw i leśnym runem; raz wprowadzały do obrazów sztafaż, to znów modelowały czyste, nietknięte ludzką ręką mateczniki. Światy stwarzane w ten sposób uderzały bogactwem wzorów, dynamiką barwnych form i ich rozedrganiem. Zmienność wyjściowych parametrów takich jak tonacja, dobór kolorów, zastosowany rodzaj plamy lub kreski, zróżnicowanie formatów dawało niezwykłą ilość możliwości; nie było mowy o powieleniach, monotonii czy nudzie. Nic się nie powtarzało, nic nie popadało w schemat. Przy tym artystki były też po prostu urodzonymi kolorystkami, o czym wspominałem przy okazji innej wystawy. Światy przez nie stwarzane są intensywnie kolorowe, rozwibrowane światłem i silnie napigmentowane. Gdy chwytają za pędzel, górę bierze luz, temperament i improwizacja. Techniki i metody pracy obu artystek są bardzo zróżnicowane i imponują stosowaniem rozmaitych środków wyrazu. Prace są mieszanką technik tradycyjnych, na różnych podłożach i możemy tylko domyślić się rozmaitości malarskiego zapisu. Widzimy, że każdy fragment powierzchni jest traktowany inaczej, zależnie od wymagań ekspresji i od swego miejsca w całości. Akt tworzenia staje się zapisem twórczej energii i pomysłowości, pragnieniem zmierzającym konsekwentnie do realizacji swej wizji. Jednak końcowy efekt nie nosi piętna przeładowania, bałaganu czy chaosu. Kompozycja ostatecznie utrzymuje się w ryzach, nie rozsadza formy, nie pęka w szwach i mieści w kadrze, bo ich świetny warsztat pozwala panować nad całością, a wyczuwalna końcowa dyscyplina bierze górę nad spontanicznością gestu i ochotą budowania bez końca tkanki malarskiej. W pejzażu nie szukały i nie szukają motywów panteistycznych i mistycznych idei, nie szukały nostalgii, pustki, samotności i zagubienia człowieka na ziemi. Ich malarskie spojrzenie kierowało się raczej ku prozaicznym przejawom życia. Natura na ich płótnach bardzo rzadko bywała groźna lub posępna, autorki nie roztrząsają spraw eschatologicznych, przemijania i rozkładu. Przeciwnie, obrazy tchnęły i tchną sensualnością, witalnością i afirmacją życia. Ich sztuka obcuje jakby ze światem zwróconym w przeszłość, gdzie nie ma przejawów agresywnej cywilizacji, a ludzkie przywary roztapiają się w bliskości z naturą lub atmosferze błogiego odpoczynku.
Z biegiem lat, stopniowo ich malarskie spojrzenia przyjaciółek zróżnicowały się. Małgosia Flisek spogląda na świat miękko, czule i refleksyjnie. Malarka skupia się ostatnio na czystym pejzażu, wpada również na trop zabytkowych kościółków lub pałaców, które scala umiejętnie z otoczeniem. Spojrzenie malarki odbywa się najczęściej przez zarośla, skupiska drzew lub gęste listowie, przez co osiąga efekt jedności pejzażu z architekturą. Ciepła tonacja obrazów, swobodny, naturalny, ale już nie nerwowy, ślad pędzla pozwalają w malarskim spojrzeniu wyczuwać nie tylko wzruszenie i głęboką kontemplację malowanego motywu, ale życzliwość dla natury oraz niezmącone przekonanie o należnym jej szacunku i opiece. Małgosia Flisek trzyma się reguł perspektywy linearnej i powietrznej, a światło lokalizuje najczęściej kolor lokalnie. Łagodna zaduma stanowi jakby epikurejską pochwałę życia jako rodzaju dobrodziejstwa i zrządzenia losu, któremu wystarczy się uważnie przyjrzeć, aby zaczął być sympatyczny, a nawet dobry.
Jeśli Małgosia Flisek zawierzyła Epikurowi, to u Małgosi Locher znajduję elementy Heraklita. Również ona patrzy na świat równie ciepło i dobrodusznie, ale także z przekorą. Pod malarską tkanką obrazu kryje się więcej wigoru i uporczywość w docieraniu pod zewnętrzną powłokę zdarzeń i zjawisk, tkwi nerw jakiegoś nieuchwytnego dla ludzkiego oka ruchu. Malarka często rezygnuje z reguł perspektywy i upraszcza rysunek i przez to jest jakby bardziej zadziorna i krotochwilna. W obrazie czai się jakiś chochlik, urwis, licho, które każą patrzeć na życie czujniej, bo w posprzątanym pokoju, za szafką może fruwać pajęczyna, pod dywanem leżeć zamieciona kupka śmieci, dzieci zasiądą do stołu nie umywszy buzi, a pod welonem panny młodej kłębią się nieuczesane myśli. Słowem jest to świat również przyjazny i otwarty ale przyprawiony plasterkiem pepperoni.
Zachęcam zatem do uważnego przyjrzenia się obrazom dwóch towarzyszek w sztuce; doszukując się podobieństw i różnic oraz wyszukując ukryte pokłady wzruszeń i emocji warto przy tym pamiętać o kontekście powstania tych dzieł. Wystawa jest bowiem jakąś symboliczną pętlą czasu, obie malarki wracają po 25 latach do miejsca, gdzie się poznały i gdzie rozpoczęła się ich przygoda ze sztuką. Więzy przyjaźni, które splotły się w tej pracowni to dowód nie tylko na zażyłość, komitywę i konfidencję dwóch osób, ale też na ponadczasową magię sztuki.